Helka Travel > Węgry > Atrakcje dla dzieci > Balaton > Zimowe ferie nad Balatonem

Węgry - Zimowe ferie nad Balatonem

Pomysł, żeby spędzać zimowe ferie nad Balatonem wydaje się karkołomny. Nad Balaton? Zimą? Każdy normalny popuka się w głowę. Żeby była jasność sytuacji – nie tylko Polak, ale i Węgier, o ile nie przyszło mu urodzić się w tych rejonach. A był ktoś kiedyś zimą na Mazurach?

Kto był, ten wie, że pomysł to przedni. Nie tylko dlatego, że oblegane zazwyczaj przez turystów miejscowości nareszcie odzyskują swój pierwotny charakter, pozwalając obcować z zachwycającą przyrodą. Zimowa szata zaś przydaje im jakiejś niezwykłej aury – trochę tajemniczej, czasem groźnej, może i majestatycznej. O ile jednak na Mazurach mrozy sięgają do -30 st. C albo i lepiej, tak nad Balatonem jest z reguły -2 st. C, więc naprawdę można pożyć.

Oczywiście jest taniej niż latem, ale nie należy się spodziewać jakiś rewelacyjnych upustów. Noclegów czynnych przez cały rok nie jest tak wiele, a te działające nie bardzo mogą zejść z ceny ze względu na wysokie koszty ogrzewania. Jasne jednak, że wydamy o wiele mniej niż w jakiejkolwiek innej miejscowości popularnej w czasie zimowisk.

Balaton bardzo szybko zamarza ze względu na swą niewielką głębokość. Wystarczy kilkustopniowy mróz, by zmienił się w gładką taflę, po której spokojnie można spacerować. Ja swoje pierwsze kroki stawiałam z duszą na ramieniu, bo ileż razy mama mówiła, jak zdradliwe są takie naturalne lodowiska… No ale ileż można siedzieć na brzegu i patrzeć, jak całe rodziny dobrze się bawią (rodzice by tak chyba dzieci nie narażali?!). Spokojnie, Węgrzy wiedzą, co robią. Jak inni spacerują, możemy odważyć się i my. Nad brzegiem często spotkać można zimą tabliczki, informujące o aktualnej grubości lodowej pokrywy. 10 cm utrzyma dorosłego człowieka, a tu 20 cm nie jest niczym szczególnym.

Gdy Balaton zamarza, wszyscy nie tylko chętnie po nim spacerują, ale lepią na środku jeziora bałwany, jeżdżą na łyżwach, ścigają się na bojerach, ciągają dzieci na sankach. Skoro już o sankach. Jest taki węgierski wynalazek, który nazywa się „fakutya”czyli dosłownie „drewniany piesek”. Tradycję ma jakąś zamierzchłą, ale zabawę zapewnia przednią. Jest to radzaj sanek, które pcha się po lodzie, wypożyczalnie fakutya są co krok, podobnie jak budki z grzanym winem (także białym – pycha!).

Nie ma się co oszukiwać, że wiele przybytków, zwłaszcza restauracji, jest po za sezonem zamknięta. Ale spokojnie, tu też mieszkają ludzie, w dodatku tacy, którzy sobie bez knajpy nie wyobrażaja życia. W karczmach się jada, spotyka z przyjaciółmi i spędza wolny czas – to jednak południowa kultura – a zatem nie ma tego złego, bo poza sezonem czynne jest to, z czego korzystają tubylcy. Ryzyko pomyłki, że trafimy do jakiegoś zajazdu adresowanego do germańskich najeźdźców jest równe zeru.

Myliłby się ten, kto sądziłby, że atrakcje ograniczają się tu zimą do Balatonu i lokalnych czard. Pomijając już fakt, że powinniśmy zwiedzić nadbalatońskie kurorty, jak Siófok, Balatonfüred, Keszthely, to o każdej porze roku warto zajrzeć na Półwysep Tihany (jest tu opactwo benedyktynów i cudna panorama na Balaton), jak i do słynnego kąpieliska w Hévíz (termalne źródła w zasadzie dopiero zimą mają sens, bo w upalne dni gotowanie się w leczniczych borowinach to zadanie dla tych, którzy naprawdę mają zdrowie).